niedziela, 22 maja 2016

...

Poszłyśmy wczoraj z Gosią na pokaz introligatorski do mojej ukochanej biblioteki. Panie, które tak pięknie oprawiały na miejscu książki, opowiedziały nam też troszkę o znajdujących się obok maszynach introligatorskich. I co się okazało - otóż maszyny te, wyprodukowane m.in. w 1925 roku, nie zostały wcale sprowadzone na potrzeby wystroju bibliotecznej introligatorni, by służyć za eksponaty. To są oryginalne urządzenia, na których biblioteczni introligatorzy pracują od lat 20 ubiegłego wieku!!!  A to z kolei oznacza, że pracował na nich również mój Dziadziuś. Na tych właśnie konkretnych maszynach!

Porobiłam parę zdjęć, na wdechu, szybko, bo łzy były już w przedbiegach :)












czwartek, 17 marca 2016

...

Dziadziuś mój drogi opowiadał, że zanim zaczął pracować w bibliotece, któregoś dnia ojciec polecił mu, by spróbował swoich sił jako goniec w ratuszu. Poszedł więc Dziadziuś do magistratu (mógł mieć wtedy z 15 lat) zapytać, czy znajdzie się dla niego praca. Trafił na dwóch panów - niejakiego Dąbrowskiego i Müllera, którzy kazali, by napisał na kartce swoje imię i nazwisko. Zamiast "Zbigniew" Dziadziuś napisał "Zbygniew", bo, jak tłumaczył, mama wołała do niego "Zbyszek", stąd przez analogię zapisał imię z "Y". I właśnie to "Y" przesądziło, że nie został gońcem w ratuszu. Panowie polecili, by poszedł do biblioteki i zapytał, czy nie ma tam jakiegoś zajęcia dla młodego chłopaka. Było :)
A tymczasem dziś, w dniu imienin Dziadka, czytam na stronie Wikipedii:

"Zbigniewmęskie imię pochodzenia słowiańskiego. Złożone jest z dwóch członów: Zby- ("zbyć, zbyć się, pozbyć się") i -gniew ("gniew"). Mogło oznaczać "tego, który się zbył (pozbył) gniewu". Właściwie powinno ono brzmieć Zbygniew, a Zbigniew to wynik zniekształcenia, które nastąpiło przy odczycie imion słowiańskich przez pierwszych badaczy. W Polsce imię to po raz pierwszy odnotowano jako Zbygniew.. Do końca XV wieku imię Zbygniew zanotowano u około 1000 osób".

:)

piątek, 11 marca 2016

...

Kurdę, jak ja nie lubię przydługawych rozmów telefonicznych. Znaczy nie że zawsze nie lubię, ale... no cóż - częściej nie lubię, niż lubię. W zasadzie to ja nie lubię telefonów.

wtorek, 8 marca 2016

...

Czytam tytuł na Wyborczej.pl (bydgoskiej) i od razu wiem, kto zainicjował akcję, wiem, czego się spodziewać w treści artykułu. Jeszcze zanim zacznę czytać, wiem już, kto będzie się wypowiadał w tekście. Ciągle te same osoby, co rusz podobne inicjatywy. Bydgoscy celebryci - zejdźcie ze sceny i ustąpcie miejsca nowym pomysłom, poproszę.

środa, 27 stycznia 2016

...

Polubiłam to miasto dzięki Dziadziusiowi. Abstrahując już od mojej nie wiem skąd wziętej miłości do kamienic, miasto, w ciągu zaledwie kilku tygodni, czy może nawet dni, z obojętnego stało się inspirujące. Teraz jest tak, że idę, oglądam, chciałabym odkryć historię - tę mniej znaną wszystkim. I oczywiście wzruszam się, patrząc między innymi na Wzgórze Dąbrowskiego, o które nie zdążyłam wypytać Dziadziusia. Za każdym razem, gdy widzę Wieżę Ciśnień (wieczorem pięknie oświetloną), przypominają mi się Jego wspomnienia o tym, jak z kolegą, zdaje się Malinowskim, wszedł potajemnie na Wieżę i obserwował ogarnięte walkami miasto. A gdy wchodzę do Biblioteki Wojewódzkiej, mam ochotę witać się słowami: "Dzień dobry, jestem wnuczką Zbigniewa Pieszczyńskiego, który pod kuratelą dyrektora Brejzy pięknie oprawiał tutejsze książki". Jestem pewna, że robił to pięknie. Podczas rozmów bez najmniejszego wysiłku przywoływał stosowaną w introligatorni nomenklaturę, techniki zdobienia książek, demonstrował, jak prawidłowo sklejać grzbiet książki. Marzy mi się wizyta w tej bibliotece. Chciałabym ją zwiedzić, zobaczyć wszystko, a może nawet poopowiadać o tym, co wiem, co przekazał mi Dziadziuś. Chciałabym zobaczyć witraż z dyrektorem Brejzą, obejrzeć Bibliotekę Bernardynów, pobyć na bibliotecznym strychu i pooddychać tamtejszym powietrzem. To musi być zjawiskowe uczucie.
W lutym zamierzam wybrać się w końcu do archiwum i obejrzeć plan sutereny, w której razem ze swoimi rodzicami i rodzeństwem mieszkał mój kochany Dziadziuś.
Całkiem nieźle czuję się w Bydgoszczy, bo teraz mam dowody na to, że miasto stanowi bardzo ważną część mojej historii - dotąd mi nieznanej, a już umiłowanej.

środa, 30 grudnia 2015

...

Panie Losie, daj mi spokoju, bezpieczeństwa, przytulności, ciepła i stabilizacji
Daj różnorodności, dobra, radości, podróży i zachwytu nowymi zakątkami
Pomóż ponownie pokochać lato

sobota, 7 listopada 2015

...

Chciałabym wiedzieć, że jesteś bezpieczny, w dobrym, ciepłym miejscu, że jesteś teraz ze swoimi rodzicami, rodzeństwem, dziećmi Dziadziusiu. Chciałabym wiedzieć, że u Ciebie dobrze.
Liczyłam na ciut więcej czasu, Ty chyba zresztą też...
I choć ból jest ogromny, to jestem wdzięczna za każdą minutę spędzoną z Tobą Dziadziusiu mój ukochany, za to, że zdążyłam. Bo zdążyłam. Rzutem na taśmę. To moje szczęście największe.

czwartek, 5 listopada 2015

...

Przepraszam, że dopiero dziś Dziadziusiu.
Ale dopiero nieco ponad godzinę temu zadzwonił telefon.
Żegnaj
Bardzo Cię ukochałam i będę

środa, 16 września 2015

...

Piszę na świeżo po kolejnym spotkaniu:

Ulicą Przyrzecze pobiegł Dziadziuś mój kochany na Stary Rynek, by zobaczyć wspomniane kilka postów wcześniej odbicie dłoni księdza po Krwawej Niedzieli. I znowu, jak dziś podkreślił, bał się wtedy bardzo, ale ciekawość zwyciężyła.
Był też, jako chłopczyk, jeden jedyny raz w nieistniejącym dziś Teatrze Miejskim - przepięknym, okazałym obiekcie zniszczonym podczas wojny, ulokowanym w miejscu obecnego placu Teatralnego. Dziadziuś powiedział, że "wypłakał" pieniądze na ten spektakl (rzecz jasna - dla najmłodszych widzów) u swojej mamy a mojej prababci Elżbiety, bo wszystkie dzieci szły i on też bardzo chciał. Nie pamiętał tytułu przedstawienia, natomiast powiedział, że oglądał spektakl z balkonu, bo we wnętrzu teatru "były same balkony i scena".
Przy okazji dowiedziałam się, że nieopodal gmachu teatru znajdowała się zajezdnia tramwajowa, która gromadziła zaledwie trzy linie, ponieważ w latach 40. po Bydgoszczy jeździły tylko "Jedynka", "Dwójka" i "Trójka". Pod koniec dnia, a w zasadzie późnym wieczorem, około godziny 23, zwoływano gwizdem tramwaje do zajezdni.
Zapytałam Dziadziusia, czy pamięta pierzeję zachodnią na Starym Rynku. Wiadomo było, że pamięta, bo przecież bywał w tym miejscu, ale nie mogłam oprzeć się pokusie poznania kolejnych wspomnień, zwłaszcza tych, które dotyczą obiektów już nieistniejących. Na pytanie o pierzeję, Dziadziuś się uśmiechnął, a wręcz odniosłam wrażenie - lekko zawstydził. "Siedziałem na schodach tej pierzei (chyba nie sam - mój przypis). Bo ja ciągnąłem po rynku wózek (i tu padło imię i nazwisko dziewczyny - właścicielki wózka) ze świętojankami". Chodziło o drobny zarobek w zamian za tę przysługę :) Tymczasem właścicielka wózka, jak zrozumiałam, sprzedawała potem na rynku świętojanki, czyli porzeczki.




Boże drogi, jaki to musiał być świat, jakie życie, jak bardzo odmienne od dzisiejszego. Dziadziuś mój przeżył to wszystko, był tam, żył w tamtej Bydgoszczy. Muszę to sobie napisać, bo wizualizacja Jego opowieści bywa dla mnie tak bardzo odrealniona.


Pierzeja zachodnia




Teatr Miejski


czwartek, 20 sierpnia 2015

...

W wielką radość i jeszcze większe wzruszenie wpędza mnie myśl, że mogę jeździć do mojego Dziadka kiedy tylko zechcę. To taki ukłon ze strony losu, na który nie ośmielałam się liczyć, ani tym bardziej - czekać. Nie pomyślałabym rok, dwa lata temu, że będę z Dziadkiem oglądać jego świadectwo czeladnicze wystawione 28 grudnia 1949 roku, czy książeczkę wojskową, z której dowiem się, że Jego ojciec, a mój pradziadek miał na imię Szczepan. Z każdej wizyty wynoszę coś nowego, odkrywam nowy fragment życia Dziadka, a tym samym - nie przesadzę, pisząc - buduję też swoją historię. W zasadzie nie potrafię do końca nazwać tego, co dają mi wizyty u Dziadka. Na pewno poczucie przynależności, takiego ugruntowania, hm, uziemienia. Dotychczas kwestie związane z rodziną kojarzyły mi się z niebytem, oderwaniem, teraz mam Dziadka, wiem, że moja historia ma jakiś początek, że jest bogactwo wspomnień.

Dziadziuś ma doskonałą pamięć, bez trudu przywołuje daty (dzienne!), pamięta naprawdę bardzo dużo. To zdumiewające! Opowiada o wszystkim z rozbrajającą naturalnością, nie koloryzuje wspomnień, po prostu mówi, jak było, kiedy było, gdzie i co czuł. Na przykład, gdy pewnego upalnego lata ubrany w czarną pelerynę i czarny kaptur, trzymając pod pachą te swoje obrazy przechodził przez Stary Rynek Rupniewski, Dziadziuś mój odwrócił wzrok, wstydząc się, że malarz go rozpozna i zagai. Bo to przecież obciach rozmawiać z takim dziwolągiem :) Dodam - z Rupniewskim znał się z biblioteki (obecnie jest to biblioteka wojewódzka na Starym Rynku), gdzie obaj pracowali. Dziadek mój jako introligator, a Rupniewski dorabiał, robiąc witraże i oczywiście malując.